DIALOG NA DZIEŃ ZADUSZNY

W związku z uroczystością Wszystkich Świętych i Dniem Zadusznym Irena i Jerzy Grzybowscy wystosowali do wszystkich uczestników i animatorów Spotkań Małżeńskich przesłanie, które zamieszczamy poniżej.

 

 

 Za nami uroczystość Wszystkich Świętych, Dzień Zaduszny, ale cały listopad wspominamy zmarłych i modlimy się za nich szczególnie. Jednak przyjdzie taki dzień, kiedy z każdego z naszych małżeństw jedno z nas odejdzie do wieczności. W pozostałym przy życiu małżonku wrócą wtedy wspomnienia i refleksja nad minionym wspólnym życiem. W związku z tym warto popatrzeć na swoje życie małżeńskie dziś. Na nasze tu i teraz, na naszą więź, na nasz dialog, kiedy jeszcze jesteśmy razem. Także na nasze kłótnie. Pamiętam jak moja (Jerzy) śp. Mama w różnych trudnych sytuacjach mawiała: „Cóż to jest wobec wieczności?”. Dziś kojarzą mi się te słowa z problemami małżeńskimi jakie przeżywamy, z kryzysami i konfliktami… o różne drobne sprawy, które urastają do rangi wojny domowej i o które jesteśmy gotowi się pozabijać, z powodu których dochodzi do rozwodów. Cóż to jest wobec wieczności?

Kiedy mąż lub żona umiera, dialog jako droga duchowości nadal jest aktualny, bardzo potrzebny współmałżonkowi, który pozostaje przy życiu. Bo dialog nie jest stylem życia tylko małżeńskiego. Wdowiec lub wdowa nadal może pozostać w dialogu z samym sobą, z Panem Bogiem, z innymi ludźmi. Ogarnia się wtedy refleksją całe minione życie i zastanawia się, co dalej. Cały dalszy sposób życia może przenikać coraz pełniejsze wsłuchanie w Pana Boga, coraz lepsze rozumienie Go, dzielenie się z Nim sobą. Powierzanie Mu siebie. Kwestie związane z przebaczeniem mogą wtedy wybrzmieć w sposób szczególnie mocny. I to zarówno w kontekście zmarłego współmałżonka, jak i swojej własnej więzi z Panem Bogiem. Dlatego dialog z Panem Bogiem jest wtedy tak ważny. Czy ustaje dialog w małżeństwie? Pozostawmy to tajemnicy Świętych Obcowania.

 

Irenka i Jerzy Grzybowscy

 

Wsłuchajmy się teraz w dwa listy od wdowców, których małżeństwa były bardzo związane ze Spotkaniami Małżeńskimi.

 

NADAL ROZMAWIAM Z LIDKĄ

Śmierć ukochanej Lidki spadła na mnie nagle, choć przecież Jej odchodzenie trwało kilka miesięcy. Do końca nie traciliśmy nadziei i walczyliśmy o każdy dzień, w końcu o każdą godziną. Na wiadomość, że odeszła – w pierwszej chwili  przeszywający serce żal, chwytająca za gardło rozpacz, krzyk. Już Jej nie ma, już nigdy się nie zobaczymy. Tak było przez kilka dni. Żal, płacz, poczucie pustki, straty, bezsensu życia. Potem uspokojenie, które przyszło wraz z radykalnym zwróceniem się ku Bogu. To właśnie na modlitwie znajdowałem pocieszenie, umocnienie i odpowiedzi na trudne pytania. Ciągle też rozmawiałem z Lidką, mówiłem do Niej jakby była obok. I, paradoksalnie, powróciło to, co było najpiękniejsze w naszym pięćdziesięcioletnim wspólnym życiu. Odsłonił się przede mną świat uczuć, kiedyś przywalonych zmaganiem z jej chorobą, cierpieniem, ale też nawracającymi kryzysami naszej relacji, walką o jakieś „racje”, jakieś „prawdy”.

Często rozmawiam z Lidką, mówię do niej – dzielę się tym, co się dziś zdarzyło, co się udało, a co nie wyszło, jaki dobry obiad dziś przygotowałem (na pewno by Ci smakował). Dzielę się moimi codziennymi radościami i smutkami, mówię jak Ją bardzo kocham. I tylko żal, że to się nieczęsto zdarzało w naszej codzienności. Ona też czasem się do mnie odzywa w swoich duchowych zapiskach. Ostatnio w Jej telefonie odezwała się przypominajka o dacie Jej chrztu.

Po odejściu Lidki do Niebieskiej Ojczyzny moje życie zupełnie się odmieniło. Śmiało  mogę powiedzieć, że zaczęło się dla mnie nowe życie. Pełne pięknych uczuć, gestów, zachowań, ale też nawracającej tęsknoty. Dotąd wspierałem ją w słabości, w chorobie, w trudach fizycznego cierpienia. Dziś,  to Ona mnie wspiera, umacnia mnie, jest niemal namacalnie obecna w mojej codzienności. Słucham Jej teraz bardziej niż za życia.   Poznaję  Ją na nowo – przez Jej duchowe zapiski. Czytam te zapiski, Jej zmagania z samą sobą, ze mną, z Panem Bogiem, Jej wołanie do Boga aby ukazał sens Jej trudnego życia, pełnego fizycznego i duchowego cierpienia. I widzę jak bardzo Jej nie poznałem. Jak nie potrafiłem rozpoznać Jej pragnień – i dać Jej coś więcej niż tylko fizyczną opiekę, wsparcie, ale to co najważniejsze – miłość, bliskość, czułość. A może jak bardzo to Ona nie dała mi się poznać.

Czuję przenikający serce smutek, żal straconych lat, pełnych nieporozumień, kłótni, awantur, nie rozwiązanych konfliktów, które w istocie były naszym wzajemnym wołaniem o bliskość. Poczucie winy, że przecież mogłem inaczej – przygarnąć, przytulić, pocałować. To mogłoby rozbroić każdą bombę, uciszyć każdą burzę. Ale w bilansie dominuje radość i wdzięczność – te nasze 50 wspólnych lat to przede wszystkim pełnia miłości, wzajemnego obdarowywania, radości życia. Kiedy patrzę na jej rozpromienioną buźkę, uśmiecham się i mówię jak bardzo Ją kocham. Jest we mnie, jest ze mną ciągle. Jest też w pamięci ludzi, których Bóg postawił na jej drodze.

Maciek

 

NASZE MAŁŻEŃSTWO TRWA

Kilka lat temu napisał do nas Władek:

– Kiedy kilka miesięcy po śmierci mojej Agnieszki rozmawiałem z dobrze nam znajomym księdzem, to na moje stwierdzenie „moje małżeństwo się skończyło” natychmiast powiedział „o nie!, ono się skończy, gdy i ty umrzesz”. Z dalszej rozmowy wynikło, że ja już wypełniłem słowa przysięgi małżeńskiej „ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską”, natomiast pozostaje mi oraz Jej do wypełnienia „oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”. To wypełnienie to z mojej strony modlitwa za Nią, za Jej zbawienie, a z Jej strony wstawiennictwo u Jezusa za mnie, za moją dalszą drogę życiową, by mnie prowadziła do Niego. A więc wzajemna odpowiedzialność przed Bogiem za zbawienie trwa. Można więc mówić o przygotowaniu do małżeństwa i o małżeństwie w sytuacji, gdy oboje są razem i w sytuacji, gdy jedno już odejdzie.

Agnieszka odeszła po pięćdziesięciu latach i siedmiu godzinach naszego małżeństwa. Małżeństwa szczęśliwego (o czym świadczą nasze listy na weekendach i nie tylko), przeżytego w autentycznej miłości. Teraz jaskrawo mi się ukazuje, jakbym się czuł, gdybyśmy byli małżeństwem niezgodnym, skłóconym, a zwłaszcza gdyby to była moja wina, mój egoizm. Dramatyczne wyrzuty sumienia, gdy już nic nie mogę zrobić, naprawić, przeprosić. Tego się aż tak nie czuje, gdy jesteśmy razem. W moim przypadku byłoby to szczególnie dramatyczne, gdyż dopiero teraz, porządkując domowe sprawy, odkryłem, jak wiele Ona zrobiła dobra dla mnie i dla innych. (…) Według mnie moje małżeństwo z Agnieszką trwa – w takim sensie, jak napisałem wyżej. Na potwierdzenie tego stopiłem nasze obrączki i tę wspólną noszę. (Władek też już odszedł do Pana Boga).

*

Dla Władka  było oczywiste, że po śmierci Agnieszki pozostał wdowcem. Ale w innych sytuacjach decyzje w wyniku dialogu z samym sobą i z Panem Bogiem mogą być inne. Bogdan, jeden z pierwszych animatorów Spotkań Małżeńskich, wkrótce po śmierci żony Marysi, ożenił się po raz drugi. Powiedział, że po śmierci żony życie dla niego straciło koloryt. Był potem, razem z drugą żoną, na weekendzie Spotkań Małżeńskich i choć nie włączyli się już jako animatorzy, to wiemy, że dialog z samym sobą i z Bogiem był drogą Bogdana przy podejmowaniu decyzji o ponownym małżeństwie.

 

 

NIECH OFIARA MEGO ŻYCIA…

Przed około 40 laty w kościele parafialnym w Wadowicach zobaczyłem ogromny, na całą wysokość głównego ołtarza, płat materiału, na którym był ułożony napis „Niech ofiara mego życia tak się dokona przed Tobą Panie Boże, aby się Tobie podobała”. To była dekoracja z jakiejś okazji. Zawierała słowa z liturgii Mszy św. wypowiadane przez kapłana w modlitwie na przygotowanie darów ofiarnych. Te słowa słyszymy (jeśli nie są zagłuszane śpiewem) podczas każdej Mszy św. Trochę przelatują mimo uszu. Wtedy, bardzo utkwiły mi w pamięci. Starałem się tak żyć, żebym   mógł u kresu życia złożyć taką ofiarę dziękczynną Panu Bogu. Złożyć Mu w ofierze wszystko, co razem z Irenką przeżyliśmy, doświadczyli, w co byliśmy zaangażowani. I tak żyć, żeby Panu Bogu ta ofiara podobała się. Nie dlatego, żeby Mu się przypodobać, ale z miłości do Niego i z powodu Jego miłości do nas. A miłość realizuje się w dialogu. Ale o tak będę musiał, będziemy musieli razem, prosić Pana Boga o miłosierdzie, żeby tę ofiarę przyjął. Żeby nas przyjął.

Warto, by dialog jako styl życia i droga do świętości każdemu z Was pomógł w składaniu takiej ofiary – chwalebnej i dziękczynnej – z życia małżeńskiego, kapłańskiego, zakonnego – aby się Bogu podobała. O to trzeba dbać przez całe życie.

 

Dlatego warto postawić sobie pytania:

 

  1. Czym jest dla mnie możliwość mojej śmierci jutro, za godzinę, później?
  2. Czym jest dla mnie możliwość Twojej śmierci jutro, za godzinę, później?

 

Pytanie o możliwość śmierci warto postawić sobie nawet jeżeli się dopiero wchodzi w życie. Bo nie znamy dnia ani godziny. A życie biegnie niesamowicie szybko.

Nie sposób przewidzieć jakie będą refleksje pozostałego przy życiu współmałżonka, ale czytając świadectwa Władka i Maćka, można przypuszczać, że zawsze pojawią się wyrzuty sumienia.

Warto już dzisiaj dbać o to, by były jak najmniejsze. By naszą wspólną przeszłość otaczała radość i wdzięczność Panu Bogu. I żeby móc Jemu złożyć ją jako ofiarę dziękczynną i chwalebną. Jako przejaw uwielbiania Go. Z miłości do Niego i jako odwzajemnienie Jego miłości do każdego z nas.

Dlatego utrwalmy w sobie raz jeszcze zasady dialogu:

 

Aby naprawdę SPOTKAĆ SIĘ  ze sobą nawzajem i z Panem Bogiem,

Trzeba bardziej słuchać, niż mówić,

Rozumieć niż oceniać,

Dzielić się sobą, niż dyskutować,

A nade wszystko wybaczać.

 

To są drogowskazy do świętości.

 

Dlatego warto jeszcze postawić sobie pytania:

  1. Kiedy bardziej mówię niż słucham?
  2. Kiedy wciąż oceniam, a nie staram się zrozumieć?
  3. Kiedy dyskutuję, a nie dzielę się sobą?
  4. Kiedy nie potrafię przebaczyć, ani prosić o przebaczenie?

 

 

Oprac. Jerzy Grzybowski