ŻEBY Z IGŁY NIE ZROBIŁY SIĘ WIDŁY…

Codziennie pojawiają się różne dylematy, które mogą wywoływać konflikty w małżeństwie. W tej rubryce będziemy je podejmować. Są to teksty, które zamieszczałem w katolickim tygodniku „Niedziela”, czasem w wydaniu głównym, czasem w dodatku „Bliżej życia”.  Do rozwiązywania tych wszystkich problemów potrzebne jest korzystanie z zasad dialogu i  znajomości swoich cech osobowości – ich szans i zagrożeń.

Jerzy Grzybowski

 

JEDNO KONTO, CZY DWA?

Przy okazji jakiejś rozmowy z Michałem wypłynęła sprawa konta oszczędnościowego  – Mamy jedno wspólne – powiedział Michał – i nie wyobrażamy sobie inaczej. Jesteśmy jednością także w sprawach finansowych. Nie mamy przed sobą tajemnic. Wiemy ile od kogo wpłynęło na  każdego z nas i na co wydaliśmy. Są płatności oczywiste i nie będziemy się kłócić o to, kto ma za to zapłacić. Razem mieszkamy, razem korzystamy z prądu, jedzenia, więc razem płacimy…

A my  z Irenką mamy dwa konta w różnych bankach. Także nie mamy przed sobą tajemnic. I także czujemy jedność w sprawach finansowych. Przed laty zdecydowaliśmy o dwóch kontach i dwóch kartach do bankomatu.  Dla wygody, a także bezpieczeństwa, gdyby padł któryś z banków. Mamy podział płatności, kto za mieszkanie, a kto za prąd i media itd. Taki porządek w gospodarce domowej jest potrzebny, ale nie przypominam sobie, żeby to stanowiło między nami jakikolwiek problem. Wiemy jednak, że w wielu małżeństwach częste są spory i kłótnie kto za co płaci i ile na co wydaje. Byłem też kiedyś świadkiem rozmowy, gdy jedno z małżonków omawiało zwrot na konto drugiego kwotę za coś, na co mu tylko pożyczyło w danym momencie.

Myślę nawet, że w naszym małżeństwie konfliktotwórcze byłoby jedno konto. Bo zaczęlibyśmy dyskutować zasadność takich czy innych wydatków albo dochodzić z jakiej to firmy rachunek, za co i po co. Tak więc jedno wspólne konto w małżeństwie, czy dwa?

Tak naprawdę nie ma to większego znaczenia. To kwestia organizacji, która może być różna w różnych małżeństwach. Zależy od naszej osobowości, od wyniesionego z domu rodzinnego stosunku do pieniędzy. Od naszych wspólnych ustaleń. Ważna jest zdolność do rozmawiania ze sobą o sprawach finansowych. Ważne jest wzajemne zaufanie w tej dziedzinie. Szczególnie teraz, w czasie inflacji i w czasie zagrożenia utratą pracy. A to zaufanie  jest cząstką ogólnego zaufania jakie mamy do siebie. Nie tylko w sprawach finansowych, ale we wszystkich innych dziedzinach życia. To kwestia hierarchii wartości. A czy wtedy będziemy mieli jedno konto, czy dwa, to naprawdę sprawa drugorzędna.

 

GDY DZIELI NAS POLITYKA…

Przypominam sobie, że na początku tego roku, a także w latach poprzednich, wiele osób dzieliło się ze mną dramatycznym przebiegiem Świąt Bożego Narodzenia. Albo część rodziny odmówiła odwiedzin w czasie Świat, albo pokłócili się czasie spotkania. Nawet przy kolacji wigilijnej. A wszystko z powodu różnic w popieraniu określonych partii politycznych. Dramat nasila się, gdy te różnice pojawiają się w małżeństwie. Zbliża się znowu Boże Narodzenie. Czy nasze Święta mają być znowu upolitycznione w domu?

Takie pytanie zadał mi kiedyś Marek, mój kolega jeszcze z czasów szkolnych.  Jest wierzący, praktykujący. Jego rodzina także. Powiedziałem mu, żeby w chwili emocjonalnych argumentów swoich dyskutantów, zapytał lub zainspirował rozmowę na temat: „A co Pan Jezus na to?”. Odpowiedział mi” „Nie mieszaj Pana Jezusa do polityki”. Odpowiedziałem, że po pierwsze, nie mieszam Pana Jezusa do polityki, tylko do relacji w ich rodzinie,  a po drugie nie do polityki, tylko do przyglądania się sprawom społecznym z punktu widzenia Ewangelii.

Powiedziałem mu jeszcze o zasadach dialogu i o dojrzałości emocjonalnej. W domowych dyskusjach na tematy polityczne na ogół brak wzajemnego wysłuchania, zrozumienia i dzielenia się sobą. W miejsce tych podstaw dialogu wpycha się samo tylko mówienie, osądzanie na podstawie podsycanych emocji, które sprzyjają nawet rozpadowi małżeństwa, zwłaszcza gdy nakładają się na   nierozumienie siebie nawzajem w innych sferach. Wyjściem jest nierozmawianie na tematy polityczne, ale stwarza ono barierę w relacjach.

Zupełnie niedawno inny mój znajomy przyznał mi, że dawniej  różnił się z żoną poglądami politycznymi. Wiedział, że żona głosuje inaczej niż on. Ale był wtedy daleko od Pana Boga i Kościoła. Z biegiem lat zmienił swoją orientację polityczną. Poczuł większość bliskość żony i sam poczuł się bliżej niej. Zresztą – jak powiedział – wiązało się to z coraz pełniejszą miłością w innych dziedzinach życia. Powiedział mi też, że jest wdzięczny żonie za cierpliwość i wyrozumiałość.

A więc jednak: Co Pan Jezus na to?

 

NASZE RELACJE Z ROZWIEDZIONYMI

Jako przyjaciele, dalsza rodzina osoby po rozwodzie, mamy czasem dylemat, czy powinniśmy nadal utrzymywać relacje z drugim z rozwiedzionych małżonków naszych przyjaciół. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy wcześniej mieliśmy dobry kontakt z obojgiem małżonków.  Mamy obawy, czy jeden z małżonków nie obrazi się. Czy nasze kontakty nie będą odczytane jako akceptacji rozwodu którejś z osób? Jak powinniśmy kształtować te kontakty?

Przeżyłem taką sytuację w bliskim mi małżeństwie. Andrzej odszedł od Marioli [imiona oczywiście zmienione], bo zakochał się w jakiejś  kobiecie, miał już z nią dziecko, a z Mariolą nie mógł się dogadać, chociaż na zewnątrz uchodzili za udane małżeństwo. Andrzej przyszedł kiedyś do nas, jakby szukając poparcia swojego odejścia od Marioli, „z którą trudno było wytrzymać”. Przyjęliśmy go życzliwie, jako osobę, jako człowieka, któremu poplątało się w życiu. Ale poparcia swojej decyzji, rzecz jasna, nie otrzymał. Nie udało się też odwieść go od niej. Z Mariolą spotykaliśmy się od czasu do czasu. Okazywaliśmy jej szczerą życzliwość, chciała być wysłuchana i zrozumiana. I to uzyskała, choć wiedzieliśmy, że w małżeństwie mogło być „trudno z nią wytrzymać”.

Ewa rozwiodła się z Markiem i wyjechała na stałe za granicę ze swoją pierwszą miłością, po 20 latach małżeństwa. Wiedziała, że moja żona i ja nie akceptujemy jej postawy. Sama, w amoku emocji związanych z zakochaniem i decyzją, zerwała z nami kontakt. Przyjaźń z Markiem utrzymaliśmy. Na pewno poczuł się wysłuchany i zrozumiany, choć wiemy, że był współwinny rozpadowi tego małżeństwa.

Kiedy wspominam inne podobne sytuacje, kiedy wnikam w dramaty jakie przeszli ludzie, z którymi się spotykam, nieudane próby ratowania swoich związków sakramentalnych, zbyt późne dowiedzenie się o Spotkaniach Małżeńskich, to jestem przekonany, że zawsze potrzebna jest akceptacja osoby drugiego człowieka, choćby wydawał się nam najbardziej winny. Oboje należy wysłuchać, zrozumieć, nie komentować, współczuć. Nigdy nie stawać się stroną w dramacie. Nie należy obawiać się, że jedno z małżonków obrazi się za kontakt z drugim. Nasza postawa musi być w prawdzie i miłości. Sąd należy do Boga, a nasza życzliwa postawa wobec osoby, podkreślam osoby, a nie czynu, może sprzyjać nawróceniu tej osoby.