Szansa na rozwój

 

 

Na początku euforia i życie jak w bajce. Z biegiem miesięcy i lat – coraz więcej problemów, niezrozumienia, pretensji i różnic. Małżeński kryzys. Dlaczego i kiedy się pojawia? Co jest potrzebne, żeby z niego wyjść cało?

 

Silne uczucia zakochania, fascynacji, pożądania, ciekawości tego drugiego „ja” na początku małżeństwa powodują, że stajemy się sobie bliscy i chcemy być blisko siebie. Dobrze nam ze sobą. Jest w nas tak silny ładunek ciepłych, przyjemnych uczuć, jesteśmy tak nimi naładowani, że nie zauważamy drobnych napięć, które się pojawiają. Ale tej miłości – jeżeli jest oparta tylko na uczuciach i na seksie – nie wystarczy na długo. Jest zupełnie oczywiste, że nasze wspólne życie nie może być oparte wyłącznie na uczuciach, nawet tych najprzyjemniejszych, ponieważ ich intensywność jest zmienna.

Zderzenie z rzeczywistością

We wszystkich naszych spotkaniach przed małżeństwem poznajemy się niejako selektywnie, na pewnych polach, które są jakby wyselekcjonowane z całości życia. W małżeństwie pojawiają się nowe sytuacje, niejednokrotnie bardzo trudne, związane z budowaniem wspólnoty dwojga, z codziennymi sprawami, takimi jak praca, dzieci, troska o dom, o zwykłe sprzątanie, zakupy i wynoszenie śmieci. Wspólna więź ulega wtedy weryfikacji. To, o czym sobie teoretycznie rozmawialiśmy przed małżeństwem, teraz sprawdza się w praktyce. Każdy z nas robi zazwyczaj wszystko tak, jak potrafi najlepiej, w każdym razie tak mu się zdaje. Tymczasem nagle okazuje się, że to, co robi, i to, jak robi, zaczyna nie podobać się współmałżonkowi. Pojawiają się jakieś pretensje, wymówki, że coś jest nie tak.

A ja byłem – powie ktoś – przyzwyczajony w moim domu rodzinnym robić różne rzeczy tak, a nie inaczej, mam określone nawyki, przyzwyczajenia i trudno mi to zmieniać. Poza tym tak było dobrze i nie widzę powodu, żeby coś zmieniać. Pretensje i wymówki wywołują w nas złość, niechęć. Te nawyki są często utrwalone w podświadomości. Nie zdajemy sobie z nich sprawy. To są odruchy automatyczne, dla jednego z nas naturalne, a trudne czasem do zaakceptowania przez współmałżonka. Pojawia się rozczarowanie, zawód, kiedy uczucia przyjemne, ciepłe, serdeczne gdzieś uciekają, a na ich miejsce pojawiają się uczucia trudne. Obejmują one coraz więcej sfer naszego życia i wreszcie zaczyna się wydawać, że już nas z tą drugą osobą nic nie łączy, że przestałem ją kochać, że przestałem do niej cokolwiek „czuć”. Coraz częściej teraz spotykamy się z takimi wypowiedziami: „nic już do niego nie czuję” czy „nie kocham cię”. I fatalne podsumowanie: „nasze małżeństwo jest fikcją”. Ale to nie jest tak, że „przestał” kochać. Na razie zmniejszyła się intensywność uczuć i opadły emocje. Tymczasem prawdziwa miłość może być dopiero przed nimi. Na razie on czy ona nie potrafi poradzić sobie z trudnymi uczuciami, jakie przeżywa. Utrwala te uczucia, sądząc, że buduje prawdziwy pogląd na swoje małżeństwo.

Dlatego kryzysu nie należy się bać. Warto potraktować go jako szansę dla małżeństwa. Pojawianie się kryzysów zawsze wygląda inaczej, w zależności od wieku, stażu małżeńskiego. Zdarza się, że pierwsze poważne kryzysy pojawiają się już kilka tygodni po ślubie. Po prostu opada euforia. Osiągnęliśmy „cel”, jakim było małżeństwo, była wielka uroczystość ślubna, a teraz zaczyna się normalne życie, w którym często nie potrafimy się dogadać. Mamy swój język – każde z nas oddzielny. Każdy pilnuje swego. Brak dialogu.

Fazy w małżeństwie

Każde małżeństwo przechodzi różne fazy rozwoju. Psychologowie i socjologowie różnie je określają, klasyfikują i omawiają. Jednakże wszystkie można sprowadzić do kilku faz:

  1. Fascynacji i zakochania.
  2. Do urodzenia pierwszego dziecka.
  • Rozczarowania i przeżywania kryzysów (tu czasem małżonkowie się rozstają).
  1. Ponownej akceptacji i odkrywania dojrzałej miłości na nowo.
  2. Życia rodzinnego z dorastającymi dziećmi.
  3. Po odejściu dzieci z domu.
  • Starości.

Przechodzenie przez te fazy zazwyczaj nie jest „płynne”, ale towarzyszą mu konflikty i kryzysy. Każdy ze współmałżonków ma swoją osobowość, niekoniecznie taką, jaką ujawniał przed ślubem. To jest pierwszy moment kryzysu. Drugi przynosi narodzenie pierwszego dziecka. Mówi się, że dziecko powinno połączyć małżonków, że to owoc miłości. Bardzo pięknie, jeśli tak jest, ale po urodzeniu dziecka dochodzi do swego rodzaju rewolucji w domu. Rewolucji, która polega na tym, że musimy zupełnie zmienić swoje przyzwyczajenia, nawyki, nastawienia, tryb życia, niejednokrotnie hierarchię ważności spraw. Bardzo często wiąże się to z rezygnacją z kariery zawodowej, do której – bywa – jesteśmy bardzo przywiązani i widzimy w niej swoją przyszłość. Tu jednak, tak naprawdę, chodzi o coś zupełnie innego. Nie o rezygnację z czegoś, ale o świadomy wybór większego dobra, jakim jest dziecko i jego wychowanie. Niemniej na tym tle rodzą się często napięcia pomiędzy małżonkami w zupełnie codziennych sprawach. Potem, jeżeli przychodzą na świat kolejne dzieci, polem dialogu jest organizacja życia rodzinnego. Nierzadko konfliktotwórcze są rozmowy na temat sposobu wychowywania dzieci, różnice podejść do wychowania. Kolejny taki kryzysogenny okres przychodzi wtedy, kiedy dorosłe dzieci odchodzą z domu. Pojawia się wówczas syndrom tzw. opuszczonego gniazda (temat ten podjęła Małgorzata Wilk w artykule pt. Puste gniazdo, „Niedziela” 48/2019, str. 44-45 – przyp. red.). Małżonkom zaczyna się wydawać, że nic ich już nie łączy, bo do tej pory łączyły ich dzieci. I tu ujawnia się częsty błąd w myśleniu, że celem małżeństwa były dzieci. Celem małżeństwa jest nasza miłość, nasza wzajemna więź, więź osobowa. I ona jest najważniejsza. Dzieci są owocem tej miłości i ta miłość trwa, powinna trwać dalej, zmienia się tylko jej kształt, bo oto nie ma dzieci i musimy inaczej wydatkować naszą energię, inaczej realizować naszą miłość. A potem jest faza starości, w której ważne jest zaadaptowanie ograniczeń, zarówno własnych, jak i współmałżonka. To bardzo sprzyja małżeńskiej bliskości.

Wiara i zaufanie

Tam, gdzie więcej błędów, tam potrzeba większej miłości, by je naprawić, tam gdzie poraniliśmy się mocno, potrzeba więcej wzajemnej troski, życzliwości, by te zranienia zagoić. I bliskie jest to słowom św. Pawła: „Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20). Tylko warto tę łaskę zauważyć i chcieć z niej skorzystać. Pan Bóg podpowiada, w jaki sposób wyjść z kryzysu. Modlitwa jest środkiem do otwarcia się na łaskę zauważenia tego. Może to być np. wyjazd na rekolekcje.

Najważniejsza jest wiara, że z problemu można wyjść, że na ogół nie jest tak źle, jak się wydaje na początku, trzeba tylko uwierzyć we własne siły i zaufać Panu Bogu, który te siły daje i zawsze chce, by nasze kręte drogi stały się prostymi. Takie poczucie nadziei daje choćby weekend rekolekcyjny Spotkań Małżeńskich.  – Po rekolekcjach nasze problemy nie zmieniły się, ale my patrzymy na nie inaczej – napisał ktoś po wzięciu w nich udziału. Takich świadectw słyszymy więcej. Potrzebna jest diagnoza sytuacji, bez ocen, bez obwiniania ani szukania kozłów ofiarnych. Potrzebna jest akceptacja, że przeżywamy kryzys, w którym uczestniczymy oboje, w który oboje jesteśmy uwikłani i z którego razem możemy wyjść. Powinniśmy się wspierać nawzajem w wychodzeniu z kryzysu. Takie podejście do sprawy jest szansą rozwoju, szansą odbicia się od najgłębszego dna. Jest krokiem w kierunku miłości coraz dojrzalszej, pięknej.

Irena i Jerzy Grzybowscy

  1. Artykuł ukazał się tygodniku „Niedziela” z 12 stycznia 2019 r.