KRYZYS DROGĄ DO ŚWIĘTOŚCI?

– Na zewnątrz uchodzimy za dobre, dogadane, sympatyczne małżeństwo – napisał ktoś do nas –  Potrafimy na takie wyglądać. Jeżeli znajomi nas zaproszą, to idziemy i wtedy wygląda, że wszystko jest między nami w porządku. Jesteśmy wobec siebie i gospodarzy uprzejmi, mili. Podobnie zresztą, kiedy ktoś do nas przychodzi. Wiem, ile to mnie kosztuje. Widzę także, ile kosztuje żonę. Tego na zewnątrz nie widać, tylko ja poznaję po drgnięciach kącików ust, gdy zwraca się do mnie, no i po wyszukanych słowach, które mają się nijak do tego, co jest, gdy wyjdziemy od znajomych lub zamkniemy za nimi drzwi w naszym domu. Wtedy jesteśmy opryskliwi wobec siebie. Pojawiają się oskarżenia, pretensje, czasem kpiny. Dzieci to widzą, słyszą… Nie wiem dlaczego tak jest… Kiedy słyszę, że małżeństwo jest drogą do świętości, to już wiem na pewno, że nie nasze…

Jeszcze są razem, zachowują pozory dobrej katolickiej rodziny, ale w gruncie rzeczy wydaje im się, że nic ich nie łączy poza wspólnymi obowiązkami. Każde z nich żyje w swoim świecie. Ale w gruncie rzeczy każde z nich tęskni za miłością, odczuwa potrzebę kochania i bycia kochanym. Często tłumi te uczucia i potrzeby, chce o nich zapomnieć, bo zdaje się, że to odległą przeszłość i powrót do „tamtych czasów” jest nierealny. – „W naszym małżeństwie nic już się nie da zrobić. Tak będzie do końca”. Ja już zrezygnowałem, lub „zrezygnowałam”. Takie stwierdzenia słyszę często. Przebija z nich smutek, zrezygnowanie, obojętność. Nie warto jednak poddawać się takim uczuciom i opiniom, bo one są najgorszymi doradcami.

CZASEM TAK NIEWIELE POTRZEBA

Młoda mężatka napisała do mnie, że są już sobie z mężem tak obcy, że nic się z tym nie da zrobić. Napisała, że wyciąga męża na rozmowy o „ich sprawach”, a on jej mówi, żeby mu dała spokój, że trzeba było o tym rozmawiać 10 lat temu. Zaproponowałem, by wyciągnęła go do kina, na koncert, dyskotekę, albo zaproponowała inny rodzaj wspólnego spędzenia czasu, który on lubi, a nie zarzucała go ciągle pytaniami, czy ją kocha albo „męczyła” rozmowami na trudne tematy. Odpisała mi, że próbowała, ale teraz mąż woli chodzić z kolegami i w ogóle z nimi spędza wolny czas. Odpisałem, że jeżeli oni, w małżeństwie, nie spędzają czasu razem, to mąż sobie zapełnił pustkę inaczej. Wkrótce moja rozmówczyni dodała, że podjęła taką próbę ale mąż jej odpowiedział, że tego dnia już się umówił. Cierpliwie odpowiedziałem: „Może trzeba mu powiedzieć: no, dobrze, dziś idziesz z kolegami, ale przyszłą sobotę rezerwujemy dla siebie”. Dodałem, że musi zacząć go zdobywać jakby od początku i niech się cieszy, że spędza czas z kolegami, bo jak się znajdzie koleżanka, która wypełni mu potrzebę uznania i bycia kochanym, to będzie jeszcze większy kłopot…. Po tygodniu napisała: „Są małe efekty. Dziś udało mi się bardzo szczerze porozmawiać z mężem. Wczoraj byliśmy w kinie, a dziś na rodzinnym spacerze.”

Mąż tej pani znajdował zaspokojenie swoich potrzeb wśród kolegów. Jest jednak jeszcze wiele innych rodzajów ucieczki, na przykład – praca. Ileż się nasłuchałem o trosce o firmę, finanse, współpracowników, za których jest się odpowiedzialnym, o terminowe zakończenie projektów, troskę o nowe zlecenia itd., itd., itd. Oczywiście często tak jest, są sytuacje ekstremalne, kiedy troska o rodzinę zmusza do pracy ponad siły, ale bardzo często jest to wybór miejsca, gdzie żona przysłowiowych „kołków nie ciosa na głowie”, nie słyszy się  pretensji o byle co: o ściereczkę nie na tym miejscu, że nie dokładnie odkurzone, że kupiło się nie ten rodzaj pieczywa; nie słyszy się wylewanych w związku z tym emocji. W domu jest się bez sukcesu, którego tak bardzo potrzeba, a w pracy się go ma, więc…

ROZCZAROWANIA

– Jesteśmy małżeństwem od ponad roku, mamy córeczkę. Pobraliśmy się z miłości. Po jej narodzinach byłam najszczęśliwsza na świecie, ale od jakiegoś czasu coś się popsuło. Mąż przestał pomagać mi w domu, przy dziecku, z mojej strony więc ciągłe pretensje, on szuka kontaktów z kolegami. Właściwie teraz czuję się jak samotna matka, myślę o wyprowadzce, bo nie czuję, aby mężowi na nas zależało. Jest w mnie wiele złości, z którą nie umiem sobie poradzić. O psychologu nie może być mowy, mąż „wie najlepiej”. Za wszystko obwinia mnie…   Próbowałam z mężem rozmawiać, on mówi, że chce odpocząć od bzdur, które mówię i piszę(sms-y). Kompletna klapa.

Bardzo często zdarza się, że w kilka miesięcy po ślubie, a potem po urodzeniu się pierwszego dziecka, przychodzi kryzys. Pojawiają się uczucia rozczarowania. Nagle wszystko jest nie tak. Miało być tak wspaniale… sam raj… a tu: on/ona okazał/a się inny niż się wydawał/a być w czasie chodzenia ze sobą, a także w czasie miodowego miesiąca. Zaczyna się proza życia, konieczność zmiany trybu życia, przyzwyczajeń, zwłaszcza po urodzeniu się dziecka. Niektórym bardzo trudno przychodzi to przestawienie się. Zdarza się przy tym, że żony przelewają wszystkie swoje uczucia na dziecko i nie zauważają, że mają mężów, którzy także pragną być kochani, szanowani, zauważeni. Tymczasem często czują się odtrąceni. Nie potrafią odnaleźć się w nowej sytuacji. Bardziej niż żony, dla których macierzyństwo staje się oczywistością,  muszą zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń, trybu życia. Choć i dla nich rezygnacja z pracy zawodowej bywa nieraz poważną trudnością. Do wyjścia za mąż miałam wspaniałe życie! Uprawiałam sport,  nawet trochę wyczynowo, miałam jakieś medale, podróżowałam. Mnóstwo czytałam. A teraz nic. Zero. Nie wiem co się dzieje na świecie,  bo nawet na oglądanie telewizji nie mam czasu. Obwiniam męża za złamane życie, chociaż on naprawdę robi wszystko, żeby zapewnić byt naszej rodzinie. Ale, żeby było co jeść i w co się ubrać, to jak wyjdzie z domu o ósmej rano, to wraca o dziesiątej wieczorem tak zmęczony, że nawet pogadać się z nim nie da, bo tylko chce jeść i spać… Jak mówię mu o swoich żalach, to się wścieka i mówi, że będzie jeszcze później wracał do domu,  i że sobie w ogóle pójdzie… Tymczasem to ja chyba odejdę pierwsza, bo nie wytrzymam z nim dłużej.

Takich i innych ludzkich bied jest wiele. Dlatego potrzebna jest ogromna wzajemna wrażliwość na siebie nawzajem w tym okresie życia. Trzeba sobie umieć pomóc wtedy nawzajem. Jesteśmy sobie dani i zadani. Takie sytuacje są kuźnią nowej miłości, opartej już nie tylko o szalone uczucia fascynacji, zakochania i pożądania, ale na wypróbowanej wytrwałości, zrozumieniu, akceptacji i podjęciu wyzwania do jeszcze większej miłości w tych, a nie innych warunkach. Podjęcia tego wyzwania, a nie dezercji.

Skupienie wspólnej uwagi na dziecku – najpiękniejszym i najcudowniejszym darze dla ich małżeństwa – nie zawsze musi w sposób naturalny przynosić radość. Czasem trzeba tę radość wypracować nie tylko wspólnie dzielonymi obowiązkami, ale także interesując się pracą zawodową z jednej strony i życiem domowym –  z drugiej. Niezwykle ważne sa wtedy rozmowy, w czasie których będziemy wsłuchiwać się w siebie nawzajem, rozumieli siebie. To są drogi przezwyciężania kryzysu jaki bardzo często pojawia się w tym okresie życia.

ALKOHOL

W rozmowach z małżeństwami w kryzysie często pytam o alkohol w domu rodziców. Kiedy słyszę, że ktoś z rodziców pił, kieruję rozmowę małżonków na takie sprawy jak  trudności w przeżywaniu uczuć, trudności w kontakcie z samym sobą, niezdolność odczuwania własnych potrzeb, nieumiejętność radzenia sobie z trudnymi sytuacjami, poczucie własnej nieatrakcyjności, niskie poczucie własnej wartości z jednoczesnym stawianiem sobie wysokich wymagań, lęk przed odrzuceniem, lęk przed zmianą, ciągłe napięcie, poczucie zagrożenia nawet gdy nic złego się nie dzieje, poczucie niedostosowania, negatywnej odmienności, izolacji. To wszystko są obciążenia, z którymi wychodzi z domów rodzinnych w dorosłe życie większość dzieci. Rzutuje to na ich zdolność budowania więzi małżeńskiej i rodzinnej. Nazwanie w sobie tych problemów i trudności w budowaniu dojrzałej więzi rodzinnej jest pierwszym twórczym krokiem do rozwoju swojej osobowości, a w zawiązku z tym budowania więzi małżeńskiej i rodzinnej. Odważenie się nazwania kryzysu po imieniu jest warunkiem tego rozwoju. Tylko wtedy kryzys staje się twórczy, gdyż wiem jak sobie z nim poradzić. Przykładam odpowiednie narzędzia. Kiedy rozmawiam z osobami, których domy rodzinne obciążone były alkoholem, i które przyznają się do tego, łatwiej im pomóc.

Tymczasem wiele osób się tego wypiera. Wstydzi się tego, bądź chce się uważać za silnych. Kiedy osoba, która idzie po domowe zakupy do sklepu nie może nie wstąpić po drodze na piwo, kiedy wraca po pracy – jak to ktoś określił – naperfumowana i wypiera się swojego uzależnienia od alkoholu, to znaczy, że jest uzależniona.

ZDRADA

Bardzo często tak poważny kryzys jak zdrada współmałżonka jest sytuacją, kiedy budzimy się z letargu i jesteśmy zdolni do nazwania błędów jakie sami popełnialiśmy w małżeństwie przez długie lata. Jest to jednak sytuacja, kiedy o powrót do siebie często jest już bardzo trudno. – Mąż zdradził mnie już w pierwszym roku naszego małżeństwa – napisał ktoś –  Nie wiedziałam co się stało. Nagle się dowiedziałem, że ma inną. To była jego dziewczyna sprzed czasów naszej znajomości i naszego małżeństwa. Ale powiedział, że zerwał. Wrócił. Bardzo dużo czasu zabrało mi pozbycie się wstrętu i nienawiści. Chyba aż rok to trwało, ale teraz mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że kocham męża. Wybaczyłam mu, chociaż miałam żal, że nie próbował rozmawiać że, mną o tym, co mu nie pasowało w naszym małżeństwie. Nie chciał być ze mną. Po prostu odszedł, nie wyjaśniając do dzisiaj dlaczego. Chyba  mnie wtedy  nie kochał. Nie rozumiem tego nadal, ale staram się już o tym nie myśleć. Teraz Bóg zwrócił mi męża takiego, o jakim zawsze marzyłam i jakiego zawsze pragnęłam. Teraz rzeczywiście czuję się kochana i szczęśliwa.

Zdrada jest skutkiem wcześniejszego osłabienia więzi w małżeńskiej. Nazwanie w sobie zachowań, które doprowadziły do odsunięcia się współmałżonka, a w konsekwencji jego zdrady,  jest bardzo ważnym warunkiem wyjścia z kryzysu. To jest szczególny czas refleksji, bardzo skądinąd bolesnej i trudnej gdzie się zawaliło okazywanie sobie uczuć, wzajemne zainteresowanie, kiedy i dlaczego utraciło się wspólny język, co doprowadziło do zapełnienia pustki romansem z osobą trzecią. Przerwanie tego romansu, powrót do siebie, przebaczenie i budowanie na nowo jest niezwykle twórczym miejscem dojrzewania wielkiej miłości, wierności na nowo i większej odpowiedzialności za siebie.  Po zdradzie da się żyć dalej, ale wymaga to przeogromnej miłości, prawdziwej skruchy, cierpliwości, czasu. To prawdziwa batalia. Ale z Bożą pomocą – można wyjść z niej zwycięsko. Czasem jeszcze wspominam w myślach to, co się wydarzyło i wtedy przytulam się do męża z wdzięcznością, że mi wybaczył, że jesteśmy nadal razem, że musiał tyle przeze mnie wycierpieć i nadal mnie kocha! Jestem mu wdzięczna, podziwiam go, szanuję i kocham chyba jeszcze mocniej i głębiej niż przedtem… – napisała do mnie osoba, która doświadczyła zdrady w swoim małżeństwie.

A GDZIE ŚWIĘTOŚĆ?

Ano – może być w tym wszystkim… Święte są nie tylko te małżeństwa, które nie popełniają błędów, ale także, a może przede wszystkim te, które potrafią znaleźć drogi wyjścia z kryzysu. Tam, gdzie więcej błędów, tam potrzeba większej miłości, by je naprawić, tam gdzie poraniliśmy się mocno, potrzeba więcej wzajemnej troski, życzliwości, by te zranienia zagoić. I bliskie jest to słowom św. Pawła:  gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska (Rz 5,20). Tylko warto tę łaskę zauważyć i chcieć z niej skorzystać. Pan Bóg podpowiada w jaki sposób wyjść z kryzysu. Modlitwa jest środkiem do otwarcia się na łaskę zauważenia tego.

Najważniejsza jest wiara, że z problemu można wyjść, że na ogół nie jest tak źle, jak się wydaje na początku, trzeba tylko uwierzyć we własne siły i zaufać Panu Bogu, który te siły daje i zawsze chce, by nasze kręte drogi stały się prostymi. Napisała do mnie osoba, która wyprowadziła się od męża kilka miesięcy temu: …Zadzwonił mąż. Chciał się spotkać. I tak: wspólny spacer, obiad, rozmowa (trzecia prawdziwa rozmowa w naszym życiu). Wróciłam z dzieckiem do domu. Wieczorem ulicami naszego miasteczka szła procesja, był różaniec. I przy naszym domu była pierwsza Tajemnica Światła, w której ksiądz polecał wszystkie małżeństwa, szczególnie te rozbite i dzieci, które muszą dzielić miłość…

Wczoraj wieczorem znów zadzwonił mąż z prośbą o rozmowę. No i zapadła decyzja: wracamy do siebie!! Wiem, że dużo przed nami, ale najważniejsze staje się. I nie uwierzy Pan jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy zapytałam o Spotkania Małżeńskie. Mąż powiedział, że myślał o tym i od tego trzeba by było zacząć Nie umiem opisać tego, co czuję. Jestem bardzo zaskoczona. Stał się cud. Z wiarą patrzę już nie tylko na jutrzejszy dzień, ale i w przyszłość.

– Po rekolekcjach nasze problemy nie zmieniły się, ale my patrzymy na nie inaczej.   Odzyskaliśmy nadzieję. Zmieniamy nawyki niszczące małżeństwo – sięgam znów do korespondencji –  To był wyjazd ostatniej szansy – Wyjeżdżamy z chęcią poznania Pana Boga lepiej – Spojrzeliśmy na nasze początki. Jest w nas optymizm, że będziemy razem do końca. To zadziwiające odkrycie… – Odkryliśmy radość cieszenia się drobnymi sprawami – Odkryłam, jak wiele nas łączy, i że myśmy się z mężem po prostu nie rozumieli.  Przytłoczona codziennymi sprawami, utratą pracy, nauką dzieci, przestałam się cieszyć czymkolwiek, a winą za wszystko obarczałam mojego męża. (…) Odkryłam, że on także przeżywa rozczarowania, tylko nie potrafi lub nie chce o nich powiedzieć. Okazało się, jak wiele nas łączy i jak bardzo bliscy sobie jesteśmy. Odnosimy się do się do siebie z większą miłością i mamy nadzieję, że tak już zostanie….

Takich świadectw słyszymy więcej. Czyż nie są to małe kroki do świętości? Potrzebna jest diagnoza sytuacji, bez ocen, bez obwiniania, ani szukania kozłów ofiarnych. Potrzebna jest akceptacja, że przeżywamy kryzys, w którym uczestniczymy oboje, w który oboje jesteśmy uwikłani i z którego razem możemy wyjść. Warto wspierać nawzajem w tym wychodzeniu z kryzysu. Takie podejście do sprawy jest szansą rozwoju, szansą odbicia się od najgłębszego dna. Jest krokiem w kierunku miłości coraz dojrzalszej. Św. Paweł pisał, że ucisk wyrabia wytrwałość (Rz 5,3). Kryzysy przeżywane przez małżeństwa są swego rodzaju „uciskiem”. Potrzebne jest wtedy przyjęcie łaski sakramentu małżeństwa, niejako skorzystanie z niej na nowo, by się nie poddać uciskowi, ale by rzeczywiście wyrobił on wytrwałość. Zaś wytrwałość przynosi – jak pisze dalej św. Paweł – wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota – nadzieję. A nadzieja zawieść nie może (Rz 5, 4-5). W małżeństwie jest to nadzieja na dojrzałą miłość, której potem mogą znów towarzyszyć szalone uczucia zakochania i fascynacji, a nade wszystko radości i satysfakcji, że się nie poddało ale zwyciężyło. A gdzie zwycięża miłość, tam jest świętość. Zapraszamy na Spotkania Małżeńskie.

Jerzy Grzybowski

PS. Na miniaturowym zdjęciu fresk z IV w. w podziemiach Bazyliki św. Jana na Lateranie w Rzymie.